sobota, 13 sierpnia 2011

Na miejscu

Już myślałam, że za chwilę będę mogła napawać się zapachami i widokami Bombaju, a tu niestety... Na lotnisku jednak nie było tak łatwo jak zwykle. Przy bramce, w której miałam oddać kartę wjazdu do Indii mnie zatrzymano. Nie znałam dokładnego adresu, pod którym miałam się zatrzymać, a formularz tego wymagał. Uprzejmie poradzono mi bym zadzwoniła do znajomych, którzy mają mnie odebrać. Oczywiście zgodziłam się bez wahania, cóż miałam robić. Wyciągam telefon, patrze, a tam low battery, oblał mnie zimny pot, szukam numeru, naciskam zieloną słuchawkę, a tam Pani piskliwym głosem oświadcza, że nie ma takiego numeru...teraz to już mnie nic nie oblało,starałam się tylko głęboko oddychać, kiedy w głowie przelatywały mi myśli powrotu do domu albo zamieszkania na lotnisku, wzięłam trzy głębsze...wdechy oczywiście, spięłam się, sprawdziłam numer w mailu, oczywiście nie przepisałam jednej dziewiątki, Ninad podal adres.
Potem ochroniarz pytał jak dlugo ich znam i dziwił się, że przyleciałam do ludzi, których znam tylko z internetu i to od tygodnia. Martwił się, że nawet ich nie rozpoznam ;) Po kilku wymienionych jeszcze uśmiechach wreszcie poszłam po bagaż. A tu, wcale nie lepiej. Ponad godzinę czekałam, aż wyjedzie moja walizka, czyżby służby bezpieczeństwa przetłumaczyły sobie moje nazwisko?:D
Po wszystkich przygodach opuściłam terminal, czekała już na mnie banda wariatów.
Cara,której jak się okazało imię nie czyta się Sara tylko Kjara, Ninad-jej chlopak,Lijoni, Lukas-przystojniak z Austrii i Agata ku mojemu zdziwieniu z Warszawy. Ponieważ była już 3 w nocy zostaliśmy w Bombaju, przemieszczając się do domu Ninad'a rikszą, czyli tutejszym transportem publicznym. Po zapoznaniu się z cab shower i indyjską toaletą padłam jak mucha.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz