poniedziałek, 15 sierpnia 2011

W domu

 Jedziemy do Dombivali, ktore okazalo sie malym miasteczkiem, zaledwie
2 500 000 mieszkancow :D
satmtad pojechalismy do Titvali i tu juz zostalysmy z Jasmine i Stacey. Jestesmy w prawdziwym indyjskim domu, mieszkaja tu tylko dziewczyny, tu sie ucza, bawia, gotuja, rozmawiaja. Jest ich 34.Sa sliczne, maja dlugie kruczoczarne wlosy,szerokie, snieznobiale usmiechy i ogromne oczy, nosza kolorowe sarees, ale na zajecia specjalne mundurki. To prawdziwy zaszczyt z nimi obcowac , tak wiele mozna sie nauczyc. Juz nawet 10letnie dziewczynki sa bardzo dorosle i dojrzale, zmusilo je czesto do tego zycie.
Sa bardzo grzeczne, mile,pomocne, czasem zbyt posluszne i sluzalcze, na co im nie pozwalamy,uczymy je jak szanowac siebie i doceniac swoja wartosc. Kobiety w Indiach nadal nie maja pelnych praw w spoleczenstwie, mimo obowiazujacej tu demokracji. Czesto dziewczynki nie sa posylane do szkol, sa gorzej traktowane od chlopcow.

sobota, 13 sierpnia 2011

Na miejscu

Już myślałam, że za chwilę będę mogła napawać się zapachami i widokami Bombaju, a tu niestety... Na lotnisku jednak nie było tak łatwo jak zwykle. Przy bramce, w której miałam oddać kartę wjazdu do Indii mnie zatrzymano. Nie znałam dokładnego adresu, pod którym miałam się zatrzymać, a formularz tego wymagał. Uprzejmie poradzono mi bym zadzwoniła do znajomych, którzy mają mnie odebrać. Oczywiście zgodziłam się bez wahania, cóż miałam robić. Wyciągam telefon, patrze, a tam low battery, oblał mnie zimny pot, szukam numeru, naciskam zieloną słuchawkę, a tam Pani piskliwym głosem oświadcza, że nie ma takiego numeru...teraz to już mnie nic nie oblało,starałam się tylko głęboko oddychać, kiedy w głowie przelatywały mi myśli powrotu do domu albo zamieszkania na lotnisku, wzięłam trzy głębsze...wdechy oczywiście, spięłam się, sprawdziłam numer w mailu, oczywiście nie przepisałam jednej dziewiątki, Ninad podal adres.
Potem ochroniarz pytał jak dlugo ich znam i dziwił się, że przyleciałam do ludzi, których znam tylko z internetu i to od tygodnia. Martwił się, że nawet ich nie rozpoznam ;) Po kilku wymienionych jeszcze uśmiechach wreszcie poszłam po bagaż. A tu, wcale nie lepiej. Ponad godzinę czekałam, aż wyjedzie moja walizka, czyżby służby bezpieczeństwa przetłumaczyły sobie moje nazwisko?:D
Po wszystkich przygodach opuściłam terminal, czekała już na mnie banda wariatów.
Cara,której jak się okazało imię nie czyta się Sara tylko Kjara, Ninad-jej chlopak,Lijoni, Lukas-przystojniak z Austrii i Agata ku mojemu zdziwieniu z Warszawy. Ponieważ była już 3 w nocy zostaliśmy w Bombaju, przemieszczając się do domu Ninad'a rikszą, czyli tutejszym transportem publicznym. Po zapoznaniu się z cab shower i indyjską toaletą padłam jak mucha.

Wielka wyprawa do Indii!

Pierwsze spostrzezenie, wybijam sie z tlumu juz na lotnisku we Frankfurcie, jestem jedyna biala podrozujaca do Bombaju. Ludzie sa zaskakujacy, chodza bosao, zwijaja sie w trabki i spia gdzie popadnie. A jeszcze nie wylecialam! Teraz zasiada kolo mnie jakis Hindus, a wlasciwie powinnam napisac Indus, bo nie wiem jakiego On jest wyznania. Idzie Pan w koszulce Laurena, ktorego logo jest wieksze od niego samego, na szczescie usiadl dalej:D
No to lecimy!